Lekkie kremy wysuszają i ściągają, te bardziej treściwe świecą się i ani myślą się wchłonąć... potrafią podrażnić i zapchać... Kremy o średnio lekkiej konsystencji nie pielęgnują...
Kombinuję i kupuję - może krem dla cery naczyniowej, czy dla wrażliwej, a może dla normalnej? Nie sięgam tylko po kremy dla tłustych i trądzikowych cer - z tej grupy wyszłam dawno temu...
Czytam recenzje, zaglądam do biochemicznych zakątków i wciąż to samo - z żadnego kremu nie jestem zadowolona.
Gdybym miała zliczyć ilość napoczętych kremów do twarzy... okazało się, że zamroziłam w nich całkiem dobrą i daleką wycieczkę...
Dwa tygodnie temu postanowiłam poratować się biochemią kosmetyczną i zrobiłam peeling kwasem migdałowym o dość wysokim stężeniu... Rutyna zabija i niemal stałam się tego dowodem... Prowadząc telefoniczną rozmowę mieszałam wszystkie składniki - a jest ich aż trzy - "aż" - kiedy jednocześnie zajmujemy się czymś innym... Wpadło mi do głowy, by zamiast wódki dodać spirytus i... tu moja mądrość się skończyła, a wiedza wyparowała... bo nie zrobiłam nowych obliczeń i ze spirytusem poleciałam jak z wódką... Oczywiście nie zmierzyłam ph - i przysięgam, że był to pierwszy i ostatni raz...
Skończyłam rozmowę i zaczęłam nakładać kwas na twarz... Nie trzeba było długo czekać na reakcję - pieczenie, szczypanie, palenie... W tym momencie przypomniała mi się biała i łysa głowa bohatera pewnego horroru... Ten blady człowiek miał w twarz i głowę powbijane metalowe, grube i długie szpile...na pewno niewyobrażalnie cierpiał, a ja podobnie się załatwiłam... i to własnymi rękami...
Od lat stosuję kwasy, od lat czytam porady wizażowych biochemiczek i historie wypadków z kwasami... Pomyślałam, że wytrzymam chociaż dwie minuty... niestety - popędziłam do łazienki, gdzie przygotowany był roztwór wody z sodą oczyszczoną... Neutralizacja kwasu przebiegała dłużej niż zwykle - musiałam być pewna, że nie zostawię ani kropli, która będzie boleśnie penetrować skórę :)
Podniosłam głowę znad zlewu... gdzie jest moja twarz?!? Czerwony obraz nędzy i rozpaczy miał moje oczy... na polikach i brodzie świeciły się białe, niewielkie plamy... które po kilku godzinach zmieniły się w strupy... Twarz bolała przy najmniejszym ruchu.
Do pierwszej pomocy użyłam masła shea, żelu hialuronowego i oleju z kocanki... wszystko dość szybko się wchłaniało. Noc była wyzwaniem - jak tu spać, by nie dotykać twarzą poduszki? Wygrzebałam z szafy ortopedyczny wałek przeznaczony dla odcinka szyjnego i nieprzyzwyczajona do leżenia na wznak - co pół godziny budziłam się przez ból twarzy...
Drugiego dnia nie myłam twarzy - natłuszczałam ją na zmianę - wspomnianą mieszanką z masłem shea i maścią Linomag - która okazała się zbyt treściwa - po jej aplikacji skóra robiła się bardzo czerwona i rozgrzana. Przy nakładaniu czegokolwiek - skóra wałkowała się niemiłosiernie...
Trzeciego dnia miałam dosyć obłażenia i po kilkuminutowym moczeniu twarzy w wodzie - wymasowałam ją przy pomocy oleju z pestek granatu; Myślałam, że w ten sposób usunę większą część łuszczącej się skóry... nic z tego...proces łuszczenia dopiero się zaczął. Nie muszę chyba dodawać, że o makijażu nie było mowy...
Wodne masaże olejem pomogły na tyle, że po czterech dniach nie było widać ciemnych strupów, łuszczenie ciągle trwało. Szczęśliwie - w tym czasie mogłam pracować w domu :) Pomimo ostrzeżeń, by nie stosować złuszczania mechanicznego - od czwartego dnia, raz dziennie - po solidnym namoczeniu i rozgrzaniu twarzy - delikatnie masowałam skórę ulubioną pastą Lush - Buche de Noel.
Tydzień przed kwasowym wypadkiem kupiłam w małej mydlarni krem -
franciszkański krem do twarzy skwalan & masło shea
Krem przeznaczony jest do pielęgnacji każdego rodzaju cery.
Składniki:
Aqua, Aloe Barbadensis Leaf Extract, Butyrospermum Parkii Butter, Squalan, Caprylic/Capric Triglyceride, Oryza Sativa Bran Oil, Vitis Vinifera Seed Oil, Olea Europaea Fruit Extract, Cetearyl Alcohol, Polyglyceryl-6 Distearate, Polyglyceryl-3 Beeswax, Jojoba Esters, Allantoin, Tocopheryl Acetate, Triethanolamine, Carbomer, Parfum, Methylparaben, Propylparaben.
Aqua, Aloe Barbadensis Leaf Extract, Butyrospermum Parkii Butter, Squalan, Caprylic/Capric Triglyceride, Oryza Sativa Bran Oil, Vitis Vinifera Seed Oil, Olea Europaea Fruit Extract, Cetearyl Alcohol, Polyglyceryl-6 Distearate, Polyglyceryl-3 Beeswax, Jojoba Esters, Allantoin, Tocopheryl Acetate, Triethanolamine, Carbomer, Parfum, Methylparaben, Propylparaben.
Postanowiłam dać mu szansę i nie żałuję - na noc mieszam porcję kosmetyku z kilkoma kroplami Juvit C - rano skóra jest miękka i gładka - to dla mnie nowość...
Najczęściej rano odnotowuję:
A. wysuszoną, ściągniętą i podrażnioną skórę twarzy - jakbym od tygodni nie stosowała kremu
B. niezdrową, zmęczoną twarz, na której "stoi" i bezczelnie świeci się krem aplikowany poprzedniego wieczora...
Krem doskonale sprawdził się na podrażnionej nieszczęsnym migdałkiem twarzy i właśnie zaczynam drugie opakowanie :)
Produkty franciszkańskie możecie kupić w zielarniach i na stronie - http://www.herbarium.katowice.pl/
***
W KILKU ZDANIACH
Franciszkański krem ma delikatny zapach, jest lekki - wchłania się dobrze -
pozostawiając przyjemne uczucie nawilżenia. Stanowi dobrą podstawę dla
makijażu; Sypkie minerały, pudry i podkłady w kamieniu, a nawet cięższe
podkłady w kremie dobrze współpracują z kremem.
Możecie stosować go na noc i na dzień.
Nie zapycha.
Nie podrażnia.
Jest wydajny.
Jeśli na noc lubicie bardziej treściwe kremy - możecie dodać do niego odrobinę olejku.
NA KONIEC RADA...
Bardzo proszę Was o uwagę przy każdym domowym zabiegu - moje roztrzepanie mogło skończyć się gorzej :)
Pozdrawiam,
Karolina